Demokracja w mundurach, czyli niekończący się eksperyment w historii…
Demokracja w mundurach, czyli niekończący się eksperyment w historii Brazylii.
AUTOR: KAMIL TKACZ – autor podcastów Corredor Polonês
Jaka jest rola wojska w krajach, w których konflikty zbrojne z sąsiadami są znikome? Wydawać by się mogło, że jest ona symboliczna. Może na przykład polegać na pomaganiu w utrwalaniu i krzewieniu pamięci narodowej. W takich krajach możemy zobaczyć żołnierzy głównie podczas defilad organizowanych ku czci obchodów narodowych czy usłyszeć o jakichś ciekawych manewrach wojskowych na poligonie. Armia, poza obroną suwerenności państwa, przygotowuje takie właśnie widowiskowe demonstracje. Według jednego z czołowych brazylijskich intelektualistów dwudziestego wieku, Sérgia Buarque de Hollandy: „Brazylijczycy nigdy nie mieli aspiracji do podboju ziem swoich sąsiadów. Jedyna, de facto, wygrana wojna z Paragwajem, która wybuchła w 1864 roku, nie miała bowiem charakteru nacjonalistycznego, a raczej rozchodziło się o przemilczany tutaj wątek imperialny” ( z książki „Korzenie Brazylii”, cytat – tłumaczenie własne). Brazylijska walka o uzyskanie niepodległości od Portugalii była rozproszona, bowiem bitwy rozgrywały się na przełomie miesięcy/lat i w dodatku w różnych częściach kraju. Szacunkowa ilość ofiar to między 2000 a 3000. Po 1822 r., zagrożenie z zewnątrz było praktycznie zerowe, a późniejszy konflikt z Paragwajem z 1864 r. zakończył się korzystnie dla Brazylii. Czym więc w kraju uznawanym za pacyfistyczny może wykazać się Armia? Jedną z możliwości jest skierowanie się w kierunku wewnętrznym, a dokładniej w życie polityczne kraju. Zagłębiając się w historię Brazylii zauważyłem, że tamtejsze siły zbrojne widoczne są nie tylko podczas obchodów narodowych, gdy dumnie śpiewają hymn państwowy, ale wszechobecność wojskowych to codzienny obrazek w życiu publicznym tego kraju.
Historia dwudziestego wieku w Ameryce Łacińskiej to imponująca kronika rewolucji i wojskowych zamachów stanu. Brazylia nie jest tu wyjątkiem i odnotowała aż dwa zamachy stanu: pierwszy z 1930 roku, który ustanowił dyktaturę prezydenta Getúlio Vargasa (1930 – 45) oraz drugi z 1964 roku, który dał początek trwającej do 1985 roku junty wojskowej. Po uzyskaniu niepodległości w 1822 roku, rzeczywistość największego kraju tego kontynentu to nieustanna demonstracja roszczeń członków sił zbrojnych względem rządów cywilnych. Motto jakie wydaje się przyświecać wojskowym to: „Kiedy cywile rozrabiają, czas zaprowadzić porządek.”
Paradoksalnie, ta ostatnia dyktatura z 1964 roku nie miała jednego, silnego głosu politycznego. Była podzielona na zbuntowanych poruczników o wysokich aspiracjach politycznych, nacjonalistów oraz zwolenników rządów twardej ręki. Junta nie skupiała się też wokół jednej osoby. Był to wewnątrzwojskowy system przekazywania i rozdawania władzy między sobą. W książce „Historia Brazylii” Borys Fausto napisał: „Dyktatura Wojskowa nie miała żadnych aspiracji ku temu, aby zbudować rządy jednej, faszystowskiej partii. Jej zadaniem nie było również zjednanie sobie środowiska akademickiego i inteligencji, wręcz przeciwnie – pozostały one potajemnie wierne marksizmowi” (tłumaczenie własne).
Fausto dodaje: „Ten system nie sprawował władzy samodzielnie, chociaż miał władzę absolutną. Opozycja i partie polityczne były powoli likwidowane, ale cywile wchodzący w skład rządu często nie byli nadmiernie kontrolowani, dlatego do pewnego stopnia mieli wolną rękę w podejmowaniu decyzji związanych z gospodarką. Nawet tam, gdzie wojsko ustępowało cywilom jasnym było, że zawodowi politycy nie mieli wystarczającej władzy. Kto w rzeczywistości rządził to wysokiej rangi generałowie, technokraci oraz biura informacyjne, służące do infiltracji i represji obywateli i mediów”.
Wizytówką tej ostatniej gałęzi było biuro DOI-CODI (Destacamento de Operações e Informações de Defesa Interna) znane ze stosowania tortur i mordów głównie opozycji, przedstawicieli prasy i środowisk akademickich.
Tortury i tajemnicze zaginięcia nie były jednak na porządku dziennym od samego początku dyktatury. Junta oficjalnie zalegalizowała te praktyki dopiero cztery lata po przeprowadzeniu zamachu stanu, kiedy zdano sobie sprawę, że trójpodział władzy okazał się nieskuteczny w obliczu wzrastającego autorytaryzmu wojskowych. Stało się tak wraz z ogłoszeniem Aktu Instytucjonalnego znanego jako „AI-5” z 1968 roku. Jak pisze Fausto: „[dalsza represja] sprowokowana została przez błahostkę, którą była niegroźna przemowa wygłoszona w niższej Izbie Parlamentu przez posła Marcio Moreirę Alvesa. Wtedy zaczęto anulować mandaty poselskie i zamknięto obrady Parlamentu. AI-5 przekazywał praktycznie nieograniczoną władzę w ręce prezydenta, kontrolowanego de facto przez wojsko. Akt nie ustalał też daty wygaśnięcia. Jego najprawdopodobniej najgorszym skutkiem było rozpoczęcie fali terroru i zastraszania przeciwników reżimu. Ku ironii, innym skutkiem było rosnące wśród bojówek lewicowych przekonanie, że jedynym wyjściem dla Brazylii jest wojna domowa”.
AI-5 jest dzisiaj na ustach najbardziej radykalnych zwolenników obecnego prezydenta Jaira Bolsonaro. Podczas ogólnokrajowych protestów mających miejsce na początku pandemii, sprzymierzeńcy prezydenta często nawoływali do przywrócenia AI-5, tak jak widzimy na zdjęciu powyżej. Swój entuzjazm tłumaczyli nadmiernym, ich zdaniem, wojowaniem i upolitycznieniem Sądu Najwyższego (port. STF – Supremo Tribunal Federal), który miałby dążyć do zdławienia władzy Bolsonaro. Konflikt między władzą wykonawczą a sądowniczą staje się coraz bardziej intensywny. Zdarza się, że do jurystów dołączają się parlamentarzyści. (W tym miesiącu popularny magazyn “Revista Piauí” opublikował artykuł, w którym powołano się na nieoficjalne źródła donoszące, że w maju Bolsonaro poważnie rozważał interwencję wojskową. Było to spowodowane tym, że w związku z prowadzonym wobec prezydenta dochodzeniem, sędzia Sądu Najwyższego Celso de Mello przekazał do prokuratury złożony przez kilka partii politycznych wniosek o konfiskatę prezydenckiego telefonu komórkowego).
Nie brakuje też innych głosów domagających się powrotu dyktatury. Część brazylijskiej populacji odnosi się z sentymentem i nostalgią do czasów junty wojskowej. Tęsknią za rządami silnej ręki, przemilczając jednak niewygodny temat represji i tortur. To jest zadziwiające niestety tylko z pozoru. W tym kraju, dla niektórych hasła “prawa człowieka” kojarzą się z fanaberią lewicy, a egzekucje policyjne dokonywane na domniemanych przestępcach – z utrzymywaniem porządku. Nie przemawia do nich argument, że dyktatura pozbawiła życia wiele osób i, że wykorzystując element zastraszania, zmusiła do posłuszności nie tylko politycznych oponentów, ale i całe społeczeństwo. W prywatnej rozmowie usłyszałem kiedyś od młodego człowieka takie uzasadnienie, że „Dyktatura walczyła tylko ze złymi ludźmi”.
Jeśli przełkniesz jakoś to absurdalne wytłumaczenie, zwolennicy „dobrych” rządów wojskowych, podsuną ci zapewne kolejne argumenty. Są tacy, którzy bardziej przywiązują wagę do wzrostu gospodarczego w tamtych latach. Inni natomiast wskazują na większe bezpieczeństwo na ulicach. Ten drugi argument jest po części prawdziwy, ponieważ przestępczość narkotykowa zaczęła drastycznie wzrastać dopiero pod koniec rządów junty. Jeszcze inni, obawiający się wpływu marksistowskiej ideologii na politykę, kulturę i obyczaje, doceniają skuteczną, ich zdaniem, walkę wojskowych z komunistami i socjalistami. Można powiedzieć, że i tu Armia osiągnęła względny „sukces”. Są jeszcze i tacy, którzy choć są zbyt młodzi, aby dyktaturę pamiętać, uważają, że to jedyna droga do walki z korupcją, „nieposłusznym” Sądem Najwyższym oraz opozycją w Kongresie.
Wierzę jednak, że do trzeciego przewrotu w historii republiki Brazylii nie powinno dojść, a jeśli tak się stanie, będzie on całkowicie inny niż ten z 1964 roku. Chociażby z tego względu, że obecnie członkowie sił zbrojnych mają już bowiem wystarczająco władzy w zasięgu swojej ręki.
W 2018 roku Jair Bolsonaro został wybrany na prezydenta Brazylii. Po krótkiej karierze w wojsku, zakończonej w 1988 roku w stopniu kapitana, zajął się polityką i nigdy nie ukrywał, że zamierza przekazać Armii większą rolę w rządzeniu państwem. W swoich wypowiedziach wychwala dyktaturę i podziwia najgorszych jej oprawców takich jak pułkownika Carlosa Alberta Brilhante Ustrę, który był dyrektorem wspomnianego biura tortur DOI-CODI i ponosi odpowiedzialność za zniknięcie lub morderstwo przynajmniej sześćdziesięciu osób. Po objęciu władzy prezydent Bolsonaro realizuje swoje plany i otoczył się wojskowym personelem.
W obecnym rządzie Jaira Bolsonaro jest 6157 członków sił zbrojnych, z czego 332 w samym Ministerstwie Zdrowia. Dla porównania, poprzedni tymczasowy rząd Michela Temera (2016-2018) składał się z połowy tej liczby wojskowych. Ciekawe jest to, że trzej generałowie na najwyższych stanowiskach wykonują, de facto, dwie funkcje – zarówno zawodowych żołnierzy jak i pracowników cywilnych. Obecnie generał Eduardo Pazuello pełni tymczasowo funkcję Ministra Zdrowia. Wiceprezydentem kraju jest Hamilton Mourão, który jest generałem w stanie spoczynku.
Armia brazylijska w chwili obecnej liczy około 350 tysięcy ludzi i jest to bardzo kompleksowa instytucja. Oprócz zadań wytyczonych przez rząd, wojsko zaangażowane jest w produkcję sławetnej tutaj chlorochiny – leku na malarię, który nie wykazuje skuteczności w walce z Covidem-19. Mimo to, prezydent Bolsonaro lek ten reklamuje jako cudowne remedium na Covid. Tym samym wojskowe laboratoria wyprodukowały około 8,8 miliona sztuk, czyli 18 razy więcej niż obecne zapotrzebowanie.
Kolejnym zadaniem Armii jest nadzorowanie niekontrolowanej wycinki lasów w północnych stanach Brazylii takich jak Amazonas czy Roraima. Ponadto żołnierze wykorzystywani byli w 2018 roku, jeszcze przez wcześniejsze administracje, do patrolowania ulic Rio de Janeiro ze względu na wysoką falę przemocy i przestępczości narkotykowej. Aczkolwiek tych dwóch form działalności wojska nie można okrzyknąć sukcesem.
Powracając do tematu rzekomego sukcesu gospodarczego podczas dyktatury wojskowej, jest on obecnie kwestionowany przez historyków i ekonomistów. W szczególności mówi się o aferach korupcyjnych, które były zamiatane pod dywan jak i o braku skutecznej polityki fiskalnej, która doprowadziła do hiperinflacji lat 80-tych i 90-tych. Haniebny był też pewien epizod w sektorze zdrowia publicznego, kiedy to na początku lat 70-tych panowała epidemia wirusowego zapalenia opon mózgowych, a cenzura wojskowa zmuszała pracowników urzędów komunikacji do podawania fałszywych danych odnośnie liczby zachorowań.
Pomimo wspomnianych problemów, Armia nadal cieszy się szacunkiem i zaufaniem społeczeństwa, które ocenia ją pozytywnie, bez względu na swoje poglądy polityczne. Brazylijczycy hołdują zasadzie : „W wojsku uczą ciebie jak być uczciwym człowiekiem.”
Bycie wojskowym daje szansę, szczególnie biedniejszej, ciemnoskórej populacji, na stałą pracę i na poprawienie swoich warunków życia. Godnym podkreślenia jest fakt, że nauka w gimnazjach wojskowych stoi na wyższym poziomie niż w szkołach publicznych, a jednocześnie pobierają one niższe opłaty wpisowe – co czyni je atrakcyjnymi finansowo w porównaniu z drogimi szkołami prywatnymi. Często jednak aspekt finansowy nie jest dla rodziców najważniejszy. Posyłają tam swoje dzieci wierząc, że wojskowe gimnazjum wskaże im pozytywne wartości i nie pozwoli im na demoralizację.
W odniesieniu do aktualnej sytuacji związanej z pandemią koronawirusa należy zauważyć, że owy szacunek do Armii został publicznie zachwiany. Opinię taką wyraził inny sędzia Sądu Najwyższego – Gilmar Mendes, który zarzucił Armii obojętność przy kontroli rozwoju pandemii i użył stwierdzenia, że wojsko poprzez swoją postawę „przyczynia się do ludobójstwa”. Sędzia Mendes, będąc cywilem, podważył honor i dumę sił zbrojnych – podobnie jak 52 lata temu zrobił to poseł Alves. Zarówno wtedy jaki dziś wojskowi nie kryli swojego oburzenia. Generałowie zdali sobie sprawę, że rządzenie wspólnie z cywilami może zagrażać ich wizerunkowi. Co się stanie dalej, nikt tego nie wie, ale podobieństwo tych dwóch zdarzeń jest wymowne.
Czy wojsko dopatrzy się „bałaganu” w obecnej sytuacji politycznej Brazylii i ujrzy zielone światło do przeprowadzenia kolejnego zamachu”? Kiedy przyjechałem tutaj w 2011 roku to pytanie było tak abstrakcyjne jak nieszczęsna porażka Brazylii z Niemcami (1:7 !) trzy lata później na mistrzostwach świata w piłce nożnej. O obu kwestiach ciężko jednak zapomnieć.
To burzliwie i skomplikowane małżeństwo wojskowych i cywili, przypominające wirusa w oprogramowaniu brazylijskiej demokracji, nie schodzi z ust dziennikarzy. Ciężko jednak przewidzieć, co się stanie. Zależeć to może od tego czy prezydent Bolsonaro utrzyma władzę i jak do ewentualnego impeachmentu odniosą się siły zbrojne. Znany dziennikarz portalu „O Globo” Pedro Doria przedstawił pewną pomocną analogię. Według niego Bolsonaro jest dla wojskowych tym, kim dla biednych Brazylijczyków jest popularny były prezydent – Luiz Inácio Lula da Silva –a więc przedstawicielem ich interesów. Bolsonaro dba bowiem o wojsko. Wywalczył na przykład bardzo korzystny dla członków Armii plan emerytalny.
Trwa jednak bezustanna walka Sądu Najwyższego z rządem prezydenta Jaira Bolsonaro. W zależności od tego, kto wygra, sytuacja brazylijskiej demokracji może się diametralnie zmienić. Bolsonaro a także jego wiceprezydent, wspomniany generał w stanie spoczynku – Hamilton Mourão, są zamieszani w skandal związany z finansowaniem kampanii dezinformacji medialnej podczas wyścigu prezydenckiego Bolsonaro z 2018 roku. Jeśli sądy uznają ich za winnych, mogą unieważnić ich mandaty. Wtedy wojskowi stracą przynajmniej część wpływów. Nawet jeśli to się nie stanie istnieją szanse, że znowu cywile, tym razem z Sądu Najwyższego, zajdą Armii głęboko za skórę. Prowadzone są też inne dochodzenia dotyczące ingerencji Bolsonaro w nominację szefa Policji Federalnej. Dochodzi do tego oczywiście rażąca nieudolność i lekceważący stosunek Bolsonaro w walce z koronawirusem. (W momencie pisania tego artykułu kraj przekroczył już niestety o kilka tysięcy, przygnębiającą liczbę 100 tyś. odnotowanych zgonów z powodu Covid-19).
Można wyobrazić sobie scenariusz, w którym niezadowolenie społeczne, prowadzone dochodzenia przeciwko prezydentowi i innym wysoko postawionym politykom oraz podważony wizerunek Armii skłoni wojskowych do interwencji. Może też zdarzyć się odwrotnie i wycofają się z pewnych funkcji w rządzie, takich jak kierowanie niewygodnym teraz Ministerstwem Zdrowia. Obydwie opcje wydają mi się jednak mało prawdopodobne i pomimo niepokojących podobieństw sprzed ponad 50-ciu lat, nie podzielam obaw części lewicy brazylijskiej o wojskowy zamach stanu. Nie wszyscy w Armii mówią jednym głosem. Może nawet istnieje tylko mały procent entuzjastów interwencji. Wysoko postawieni generałowie oficjalnie przyznają się do tego, że stoją na straży demokracji i nie będą interweniować. Czasami jednak ich niejednoznaczne wypowiedzi czy ostrzeżenia mieszają w głowach obywatelom. Trójpodział władzy, przynajmniej w przeszłości, nie był przez żołnierzy uszanowany. Nie wiadomo, czego tak naprawdę chcą. Ich hierarchiczne i sztywne struktury są przeważnie zamknięte na dialog z opinią publiczną. Siły zbrojne tutaj to, rzecz jasna, nie monolit. Istnieją tu wewnętrzne konflikty z przeszłości między marynarką wojenną a siłami powietrznymi. Są również podzieleni, nawet jeśli chodzi o popieranie samego prezydenta. Niemniej wojskowi, ze swoim kilkutysięcznym personelem zatrudnionym w rządowych resortach, już penetrują struktury brazylijskiej demokracji, bez pomocy czołgów rozstawionych po ulicach Brazylii. Być może w obecnej rzeczywistości politycznej tego kraju, to wszystko, czego Armia potrzebuje.