Stare-nowe problemy
…czyli o odwiecznych nierównościach w kraju postępu
Przed zbliżającymi się wyborami w Brazylii pisaliśmy już o procedurach i partiach, przedstawiliśmy też kandydatów do objęcia stanowiska głowy państwa. Warto zastanowić się z jakimi problemami społecznymi przyszłe władze, zarówno stanowe jak i federalne, będą musiały się zmierzyć. Na początek – nierówności.
Równość się opłaca
Kilka lat temu dwójka naukowców, Richard Wilkinson i Kate Pickett wydali książkę pod znamiennym tytułem „Duch równości. Tam gdzie panuje równość wszystkim żyje się lepiej”. Na podstawie szeregu badań i danych statystycznych udowodniają, że społeczeństwa o mniejszym rozwarstwieniu społecznym zmagają się z mniejszą ilością problemów społecznych i gospodarczych. A także, że zmniejszanie różnic pomiędzy zamożnością ludzi najbogatszych i najuboższych wpływa na znaczną poprawę jakości życia wszystkich, a nie tylko najbiedniejszych. Zainteresowanych tym dlaczego i na jakich płaszczyznach tak się dzieje – odsyłam do lektury tej książki. Teraz czas zastanowić się jak to jest z tym rozwarstwieniem społecznym w Brazylii.
Wszyscy wiemy i nieustannie powtarzamy: Brazylia należy do państw o największym rozwarstwieniu społecznym na świecie. To jest efekt historii kraju. Przyczyniło się do tego w przeważającej mierze niewolnictwo, bo nawet zniesienie go w 1888 r. (jako ostatni kraj obu Ameryk) nie przyczyniło się do materialnej poprawy życia potomków z Afryki. Lata rozwoju przemysłu przyczyniały się do powstawania faveli, a owoce wysokiego wzrostu gospodarczego lat 70. trafiały do najbogatszych, bo jak mawiano „niech tort rośnie, podzielimy go potem”. Nie należy zapominać także o ogromnych nierównościach regionalnych. Jeżeli dochód narodowy na mieszkańca wynosi 100%, to w północnowschodnim regionie jest to proporcjonalnie 61.5%, a mieszkaniec południowego wschodu ma dochód średnio w wysokości 119.5%.[1]
Bezprecedensowy wzrost
Ostatnia dekada była okresem niewiarygodnego postępu społecznego, który w bezprecedensowy sposób wyciągnął z biedy 40 milionów mieszkańców kraju. Coś takiego nie udało się nigdy w żadnym kraju na świecie. (40 milionów stanowi 1/5 mieszkańców 200 milionowej Brazylii). Przyczyniły się do tego przede wszystkim kilkusetprocentowy wzrost pensji minimalnej, programy w rodzaju Bolsa Família, Brasil sem Miséria i setki innych programów społecznych, edukacyjnych i infrastrukturalnych. Wzrost społeczny, któremu towarzyszył wysoki wzrost gospodarczy, oparty przede wszystkim na wewnętrznej konsumpcji, uratował kraj przed wielkim kryzysem, na czym zyskał przede wszystkim rząd Luli (2003-2010). Ale czy przyczyniło się to do zmniejszenia rozwarstwienia kraju? Na pierwszy rzut oka tak. Najlepszym miernikiem jest współczynnik Giniego. Waha się on miedzy 0 a 1. Gdyby wynosił 1 oznaczałoby to, że w danym państwie dochód trafia tylko do jednej osoby. Gdyby wynosił 0 oznaczałoby to, że wszyscy otrzymują dokładnie takie samo wynagrodzenie. Współczynnik ten w Brazylii spadł z 0,601 w 2002 do 0,519 w 2012.[2] Z kolei według Fundacji Getúlio Vargasa różnica pomiędzy biednymi i bogatymi zmniejszyła się o 13% między 2001 i 2011 r.
Problemy przyszłych władz
Jednak nawet tak ogromna poprawa nie zmieniła rozwarstwienia w sposób wystarczający. Według spisu powszechnego 2010 wciąż 10% najbogatszych zarabiało średnio 39 razy więcej niż 10% najbiedniejszych. I niestety ten dystans znów może zacząć wzrastać, zwłaszcza, że spowolnienie gospodarcze uderza w pierwszej kolejności w najbiedniejszych. Wielu z tych, którzy powiększyli słynną klasę „C” (a więc stali się klasą średnią) balansuje na jej granicy. Nikt już nie dyskutuje z tym, że pomoc najbiedniejszym jest niezbędna. Nowe brazylijskie władze będą musiały kontynuować walkę z biedą, ale przy jednoczesnym dążeniu do stabilizacji sytuacji finansowej nowej klasy średniej. Konieczne będą także dalsze kroki do uniezależniania beneficjentów świadczeń. 47% rodzin-beneficjentów Bolsa Família z 2003 r. korzysta z programu do dziś.
Problemy rynku pracy dotykają w pierwszej kolejności reprezentantów klasy średniej. Świadczenia, emerytury czy stypendia stanowią tylko nieznaczną część ich dochodów. Reszta pochodzi z pracy, często w szarej strefie, lub, jak byśmy to nazwali w Europie – grupy te stanowią prekariat. Niestałe umowy, brak zabezpieczenia społecznego (choć ilość osób przystępujących do systemu ubezpieczeń społecznych wzrasta), praca na czarno i inne tego rodzaju zjawiska znacznie utrudniają ich sytuację. Kolejny rząd, aby utrzymać i zwiększyć sukcesy poprzednich lat, będzie musiał zmierzyć się z ogromnymi problemami rynku pracy.
Kolejnym czynnikiem utrudniającym walkę z nierównościami jest system podatkowy. Nie chodzi tu o skomplikowanie systemu (o tym opowiemy w innym artykule), ale ogromną rolę podatków pośrednich, które, jak wiadomo, uderzają najbardziej w najbiedniejszych. I tak w roku 1996 osoba o dochodzie równym dwóm pensjom minimalnym przekazywała państwu w postaci podatków pośrednich około 28% swojego dochodu. W roku 2014 jest to już 54%.
Um país rico é um país sem pobreza
Brytyjski socjolog, Peter Townsend powiedział kiedyś „Możliwe, że ostatecznym testem na wolne, demokratyczne i zamożne społeczeństwo jest poziom wolności, demokracji i zamożności, jakim cieszą się jego najsłabsi członkowie” Wydaje się, że podzielała tę opinię Partia Pracujących, bo z hasłem „Kraj bogaty to kraj bez biedy” w poprzednich wyborach szła do wyborów Dilma Rousseff. Obecnie proponuje „więcej zmian”, co wydaje się logiczną kontynuacją trwających od 11 już lat rządów jej ugrupowania. Inne partie startujące w wyborach też pamiętają o problemie nierówności w kraju. Oczywiście nie da się tego rozwiązać działając jednotorowo, tylko na rynku pracy. Potrzebna jest także odpowiednia polityka edukacyjna, służba zdrowia, inna polityka podatkowa. O tych kwestiach napiszemy w kolejnych tekstach.
Tymczasem na koniec, aby nie pozostawiać tylko ciemnego obrazu warto przytoczyć opinię ekonomisty, doradcy Luli – Ladislaua Dowbora. Twierdzi on bowiem, że utrzymujące się na wysokim poziomie nierówności mogą wynikać także z tego, że w Brazylii rosną dochody wszystkich, szybciej wśród ubogich, niż wśród bogatych. Ponieważ jednak punkt wyjścia jest bardzo niski w przypadku ubogich, nawet wysoki procent oznacza niewielkie zmiany w liczbach bezwzględnych.[3]
_ _
Janina Petelczyc