Candomblé – ostatnie starcie
Może i w naszych realiach słowo „kawałek stąd” nie wzbudza aż takich emocji, jakie wzbudza ono w samej Brazylii. W mieście w którym mieszkałam ciężko było o dobry transport publiczny. Autobusy jeździły głównie po ‘skrzydłach’ miasta, które przypominało plan samolotu. Każda podróż do miast satelickich była zatem wielką wyprawą.
– Kto mnie odbierze? Jak podjadę? A carona?*
– Jeden od nas po Ciebie przyjedzie. Nazywa się Bernard i rozpoznasz go po białym samochodzie.
Gdybym patrzyła na to wszystko z boku, nie pozwoliłabym sobie wyjść. Ale, że nie patrzyłam, to wyszłam. Logiczne! Bernard pojawił się następnego dnia wieczorem o godzinie ósmej. Bez dłuższego zastanowienia wsiadłam do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Był już przygotowany do rytuału – ubrany w niewinną biel.
– Czemu nie jedziemy asfaltowymi drogami? – pytam z duszą na ramieniu? Mam nadzieję, że ktoś nam zaraz nie wyskoczy na drogę? – dopytuję się. Zauważyłam, że był już przygotowany do ceremonii – cały w bieli, a na szyi kolorowy naszyjnik.
Przez ponad godzinę jechaliśmy po ciemku leśnymi dróżkami aby dotrzeć do naszego celu.
– Nasz Dom Candomblé nie jest podświetlany kolorowymi jarzeniówkami z napisem OPEN. Nasz Dom znajduje się w środku lasu. Chcemy być bliżej natury. Pamiętaj, że orixás pod czystą postacią wywodzą się właśnie z afrykańskiego łona natury.
– A po takich dróżkach myślisz, że nas znajdą? – odpowiadam sarkastycznie
Jemu ewidentnie nie było do śmiechu. Myślami był już z afrykańskimi orixás….
Do celu dojechałam cała i zdrowa. W lesie odnaleźliśmy niewielki biały budynek z ogródkiem. U progu przywitał mnie serdecznie sam Babalorixá.
– Chodźcie, chodźcie gente ** – czas się przygotować.
Budynek był niewielki. Z dwóch stron znajdują się otwarte drzwi, po to aby orixás mogły wejść i wyjść podczas rytuału. Na środku stał niewielki ołtarzyk pokryty bukietem kwiatów.
Na wstępie poczęstowali mnie acarajé – typowym dla kuchni afrobrazylijskiej ciastkiem z fasoli i manioku. Na szczęście w wersji okrojonej – bez suszonych krewetek.
Ciastko dość tłuste. Przełknąć tego nie mogłam, a białą bluzkę wybrudziłam sobie żółtym olejem kapiącym z ciastka. Wyrzucając po kryjomu pokarm bogów, usadowiłam się w samym rogu Domu i przygotowywałam się do widowiska.
Rytuał zaczęto afrykańskimi pieśniami w języku joruba. tańczono i śpiewano wokół ołtarza umiejscowionego w centralnej części sali, w rytm bębnów – bębnów których zawsze się bałam. Muzyka dość hipnotyzująca. Rytmiczny dźwięk bębnów odbijał się echem po całej sali. Ale tylko ja to zauważyłam, bo wszyscy kontynuowali taniec i śpiew przez następne dwie godziny.
Wtedy nastał przełom. Kobieta siedząca obok mnie dostała ataku padaczki. Zerwałam się w krzyk, ale uświadomiono mnie, że tak przejawia się inkorporacja afrykańskich orixás. Kobieta przez kilka minut trzęsła się na podłodze, a ja z przerażeniem i ciekawością zarazem patrzyłam, co nastąpi dalej. W końcu atak minął. Oszołomiona i zahipnotyzowana wstała i zaczęła tańczyć – rzucając się kilka razy o ziemię. Wtedy zauważyłam, że przy ołtarzu siedział afrobrazylijski mężczyzna. Rzucając się do jego nóg, całowała mu stopy. Dwie kobiety siłą wyprowadziły ją z Domu, aby orixás na dobre nie zagnieździły się w jej ciele. Ja biegnę za nimi! Muszę dowiedzieć się, co zrobią!
Atak padaczki wrócił. Kobieta leżała na trawie trzęsąc się i krzycząc. Kobiety przyniosły białe prześcieradło i rozłożyły na jej mokrym, spoconym ciele. Obudziła się. Siadam koło niej i pytam dlaczego? Dlaczego poświęca ciało dla orixás?
– W momencie gdy przyjmuje do swojego ciała orixás, tracę pamieć. Nie wiem co się dzieje. Ale jestem dumna z tego, że mogę ich przyjmować. Nie wszyscy mają taki dar jak ja. Niektórzy się z tym rodzą. Inni latami uczą się jak wejść w trans. Jednym się udaje, drugim nie. Ja ich zawsze przyjmuje – wyjaśnia. Chcesz sprawdzić czy i Ty możesz?
Dyplomatycznie zamilkłam. Miałam śmierć w oczach.
To nie był koniec historii. Spędziłam następne 3 godziny patrząc jak kolejne osoby wchodzą w trans, starając się znaleźć odpowiedź na pytanie jak to jest możliwe?
Mam na to dwa wytłumaczenia.
Po pierwsze – autohipnoza. Tak głęboka wiara w połączeniu z przerażającym rytmem bębnów sprawia, że ludzie wchodzą w stan hipnozy, czego konsekwencją jest autoopętanie.
Po drugie – nie ma na to żadnych racjonalnych wyjaśnień. Może Candomble jest poza sferą rozumienia zwykłego, szarego człowieka?
Agata Błoch
–—————————————–
Słowniczek
* Carona (port.) – podwózka – słowo godne zapamiętania w Brazylii, głównie w miastach, gdzie transport publiczny pozostawia trochę do życzenia
** Gente (port.) – ludzie