Obama w Brazylii, czyli ostrożnie z marzeniami
Brazylijczycy nie mieli szczęścia do tej wizyty. Od czasu, gdy ogłoszono, że 19 i 20 marca prezydent USA będzie w Brasílii i Rio, trwały przygotowania i spotkania koordynacyjne, a napięcie rosło. Gospodarze cieszyli się, że przyjazd Obamy potwierdzi rosnącą rolę Brazylii w świecie i skupi się na nim cała uwaga światowych mediów. W tym ostatnim punkcie plany pokrzyżowała rozpoczęta dokładnie tego dnia operacja „Świt Odysei” w Libii, a także trwający od tygodnia kryzys w elektrowni jądrowej Fukushima. Co więcej, w trakcie pobytu Obamy w Rio wyszły na jaw różnice między załatwianiem spraw the american way a brazylijskim jeitinho*. Cariocas** (i sam Obama) niemal do samego końca byli przekonani, że prezydent wygłosi przemówienie do tłumów na deptaku Cinelândia w centrum Rio, na podobieństwo tych słynnych w Pradze i Kairze. Z powodu organizacyjnego chaosu, ten punkt programu zamieniono dość niespodziewanie na dużo bardziej elitarne wystąpienie w Theatro Municipal (Teatrze Miejskim).
Podobnie jak w Polsce, spora część Brazylijczyków traktuje USA z niezbyt trzeźwym uwielbieniem. Ci na pewno się zawiedli, bo też ich oczekiwania (znowu: podobnie jak w Polsce) są z zasady zbyt wygórowane. Postulaty tych Brazylijczyków pokrywają się w pewnym stopniu z ich polskimi odpowiednikami: zniesienie wiz do Stanów, ścisły sojusz, nawet kosztem pewnej podległości wobec polityki USA. Zresztą analogicznie do naszych nadziei o współpracy przy gazie łupkowym, Brazylia oczekuje wsparcia technologicznego w wydobywaniu ropy naftowej z nowoodkrytych złóż na Oceanie Atlantyckim (eksploatację utrudnia głębokość, na jakiej się znajdują).
Zawiedzeni byli też prawdopodobnie mieszkańcy faveli Cidade de Deus, którą Obama odwiedził – bo większość z nich miała mniej okazji do kontaktu z prezydentem niż 99% mieszkańców Warszawy w ten weekend. Miejsce, które odwiedzał, było odpowiednio odgrodzone i nikt niepowołany nie miał prawa tam być. Nie jest to notabene zaskoczeniem – choć akurat tę favelę kontroluje policja, bezpieczeństwo prezydenta USA jest po prostu na pierwszym miejscu.
Notabene wizyta u najbiedniejszych zdaje się być punktem obowiązkowym każdego pobytu amerykańskich przywódców w Brazylii – George W. Bush w 2007 odwiedził siedzibę organizacji Meninos de Morumbi, która zajmuje się dziećmi z najbiedniejszych dzielnic São Paulo. Jak ujął to internauta Fernando Mello na stronie tygodnika Veja: „Chciałbym zrozumieć dlaczego nasze władze zabierają wizytujących notabli wyłącznie do faveli i na pokazy samby. Dlaczego nie do uniwersytetów, muzeów, centrów badań itp.? Dlatego Brazylia zawsze się kojarzy z tyłkami Mulatek i biednymi dilerami narkotyków, ofiarami kapitalizmu.”***
Dla Obamy wizyta w Brazylii też nie była łatwa. Mimo swoich idealistycznych przemówień jest, jak każdy polityk, pragmatykiem. Świadomość, że przyjeżdża do kraju, którego znaczenie światowe rośnie, który domaga się większego udziału w decyzjach ONZ i innych światowych gremiów, i którego największym partnerem handlowym są od pewnego czasu Chiny, na pewno nie była lekka.
OK. To teraz popatrzmy bardziej trzeźwo na wizytę w Polsce i jej owoce.
Marek Cichy
*jeitinho – sposób działania Brazylijczyków, szczególnie tych z Rio. Coś pomiędzy byciem „załatwiaczem” a podejściem „jakoś to będzie”, z dużą dawką brazylijskiego uroku.
**cariocas – mieszkańcy miasta Rio de Janeiro.
***„Gostaria de entender porque nossas autoridades só levam as autoridades visitantes para favelas e quadras de samba. Porque não nossas universidades, museus, centros de pesquisas, etc, etc? Por isso o Brasil é sempre lembrando pelos traseiros das mulatas e pelos pobres traficantes vitimados pelo capitalismo.”
W odświeżaniu pamięci pomogły mi te trzy artykuły.
Zdjęcie z poszanowaniem praw Blog do Planalto.